Opieka lekarska w ciąży w Australii

Spodziewając się dziecka w Australii, można zdecydować się na publiczną lub prywatną opiekę lekarską.

Miałam okazję doświadczyć obydwu tych systemów. Moja pierwsza ciąża z 2015 roku była prowadzona przez prywatnego lekarza w Adelajdzie. Będąc natomiast w drugiej ciąży w 2020/21 roku, zdecydowałam się na system publiczny. Mimo iż posiadałam prywatne ubezpieczenie zdrowotne, chciałam przekonać się jak wygląda państwowa opieka medyczna w ciąży i co państwo oferuje kobietom których np. nie stać na prywatne ubezpieczenie oraz wizyty u specjalisty ginekologa położnika.

Być może moje doświadczenia związane z prywatną i publiczną opieką medyczną w czasie ciąży oraz moje spostrzeżenia z nimi związane okażą się Tobie przydatne.

W skrócie – opieka prywatna polega na prowadzeniu ciąży przez wybranego przez siebie lekarza ginekologa-położnika, który jest również obecny przy porodzie.  Jest ona kosztowna, jednak zapewnia bezpieczeństwo Tobie, Twojemu dziecku i spokój. Zdecydowanie jest warta swej ceny.

Opieka publiczna  – prowadzona przez szpital publiczny lub wspólnie przez lekarza rodzinnego (GP – General Practitioner) i szpital, lub też przez położne – jest bezpłatna da osób posiadających państwowe ubezpieczenie medyczne (Medicare), jednak jej jakości nie można w żaden sposób porównać z opieką prywatną. Ten typ opieki ciążowej jest raczej dla ludzi o mocnych nerwach, gdyż wzbudza w ciężarnej niepokój, wątpliwości i generalnie jest słaby w porównaniu z opieką prywatną. Być może Twoje doświadczenia były (jeśli rodziłaś w Australii w systemie publicznym), lub będą (jeśli zamierzasz korzystać z publicznej opieki ciążowej) inne, czego Ci serdecznie życzę. Moje przeżycia z okresu ciąży, która była prowadzona w publicznym systemie medycznym, są złe, wręcz traumatyczne.

Ten rodzaj opieki ciążowej wiąże się z kosztami.

W systemie prywatnym niezbędne jest więc posiadanie prywatnego ubezpieczenia zdrowodnrgo, w tym szpitalnego. Pokryje ono w całości lub w części koszty szpitalnej opieki lekarskiej i pobytu w szpitalu na czas porodu. Ubezpieczenie prywatne nie pokrywa jednak kosztów medycznych związanych z wizytami u lekarza, badaniami i skanami USG. Część tych kosztów zwraca za to Medicare (państwowe ubezpieczenie medyczne).  Wybierając tę opcję opieki lekarskiej na czas ciąży, należy liczyć się z tym, że prywatne ubezpieczenie może również nie pokryć niektórych kosztów szpitalnych. Pobyt w szpitalu jako pacjent prywatny w szpitalu prywatnym czy też publicznym (można bowiem być pacjentem prywatnym w publicznym szpitalu, koszty leczenia pokrywa wówczas nie państwo, a prywatny ubezpieczyciel), może nieść ze sobą dodatkowe koszty związane z samym porodem, lub też z badaniami dziecka, które trzeba będzie ponieść z własnej kieszeni. Zdrowe nowonarodzone dziecko nie jest  bowiem przyjęte na oddział szpitala prywatnego. Dla przykładu, po urodzeniu pierwszego dziecka w prywatnym szpitalu, przez kolejne dwa miesiące otrzymywałam rożne faktury do zapłacenia. Ubezpieczenie nie pokryło np. usług anestezjologa który podał epidural, konsultacji z pediatrą, czy też badań krwi dziecka. Szpital prywatny może także zażądać zapłaty za usługi świadczone przez lekarzy asystujących oraz za dodatkowe prześwietlenia i skany jeśli takie będą musiały się odbyć.

Należy pamiętać że poza samym pobytem w szpitalu na czas porodu, cały okres ciąży wiąże się z wieloma wizytami lekarskimi i badaniami. Ciężarna opłaca wizyty lekarskie i zlecone badana oraz skany jakie odbędą się w trakcie ciąży. Dla osób objętych Medicare, czyli publiczną opieką medyczną, Medicare zwróci jedynie określoną część kosztów, do pewnego limitu. Koszty prywatnej opieki ciążowej są dość wysokie, warto więc poznać jak funkcjonuje Medicare Safety Net ( $477.90 w 2020r.), jaki obowiązuje w roku kalendarzowym *. Po krótce, Medicare Safety Net to wprowadzony przez rząd system mający na celu obniżenie kosztów związanych z poza szpitalną opieką medyczną. Gdy roczny, państwowy limit dofinansowania poza szpitalnych usług medycznych zostanie wyczerpany, pacjenci otrzymują wyższą dopłatę do ponoszonych kosztów medycznych.

Poza podstawowym rocznym limitem safety net, funkcjonuje też rozszerzony limit (EMSN – Extended Medicare Safety Net, $2,184.30), o który można wystąpić do Medicare, i który umożliwia otrzymanie dodatkowego rabatu, w zależności od spełnienia kryteriów wymaganych przez Medicare.

Jeśli chcesz wiedzieć więcej na temat Medicare Safety Net, przydatne będą informacje zawarte na: https://www1.health.gov.au/internet/main/publishing.nsf/Content/EMSN-original-medicare-safety-net oraz https://www1.health.gov.au/internet/main/publishing.nsf/Content/EMSN-extended-medicare-safety-net-EMSN

Resumując, firmy ubezpieczeniowe oferujące prywatne ubezpieczenie zdrowotne nie zwracają kosztów wizyt lekarskich czy badań poniesionych w czasie ciąży.

Dla przykładu, ja w 2015 roku za pierwszą wizytę u lekarza prowadzącego ciążę zapłaciłam $255.00, Medicare zwrócił $72.75. Każda kolejna wizyta, a było ich jeszcze 13, kosztowała $105.00, z czego Medicare zwracał $40.10.  

Największym wydatkiem była jednorazowa opłata za planowanie i prowadzenie ciąży wynosząca $2,650.00, którą poniosłam w 20 tygodniu ciąży. Medicare pokrył niewielką jej część, więc w sumie było to $2,200.00 z własnej kieszeni.

Do tego doszły opłaty za badania ultrasonograficzne których było co najmniej 5. Każde z nich kosztowało $250,00, tu znów niewielką część zwracał Medicare.

Całkowity koszt prowadzenia ciąży prywatnie w 2015/2016r. wyniósł $6550.00. Do tej kwoty doliczyć należy koszty badań ultrasonograficznych. Do tego doszły rożne wydatki związane z samym pobytem w szpitalu, takie jak anestezjolog oraz koszty badań krwi dziecka.

Decydując się na prywatną opiekę ciążową kobieta spodziewająca się dziecka może wybrać lekarza ginekologa położnika.

Ja w wyborze lekarza kierowałam się rekomendacją jaką otrzymałam od lekarza (nota bene polskiego) dr Marcina Stankiewicza, przyjmującego pacjentów w Adelajdzie specjalisty endokrynologa leczącego bezpłodność, do którego trafiłam przypadkowo i, jak się okazało – niepotrzebnie.

Lekarz ginekolog położnik, który został mi polecony przez doktora Stankiewicza, dr Carl Lam, jest cenionym i doświadczonym położnikiem, który prowadzi własną praktykę lekarską przy szpitalu prywatnym Ashford Hospital w Adelajdzie (https://ashfordhospital.org.au/maternity-services/meet-our-team). Z całego serca polecam wszystkim kobietom tego jakże wspaniałego lekarza.

Plan wizyt oraz koszty całej opieki ciążowej ustalany jest podczas pierwszej wizyty. Wizyty były z góry zaplanowane na konkretny dzień i godzinę, co w porównaniu z opieką dostępną w systemie publicznym, gdzie niekiedy czeka się kilka godzin na zaplanowaną dużo wcześniej wizytę w szpitalu lub u lekarza rodzinnego, jest dużym udogodnieniem dla kobiet które pracują i nie mają czasu na wielogodzinne czekanie na wizytę.

Pierwsza wizyta jest najdłuższa. Lekarz zbiera wtedy szczegółową historię medyczną ciężarnej oraz jej rodziny. Badana jest też tarczyca, serce, płuca, piersi i brzuch oraz mierzone jest ciśnienie krwi.

Wykonywana jest również cytologia, jeśli nie była wykonywana w ciągu ostatnich dwóch lat. Zdaje się, że w ostatnim czasie w Australii wprowadzono nowy typ badania cytologicznego, które powtarza się co pięć lat.

Zazwyczaj też na pierwszej wizycie wykonuje się badanie USG w celu potwierdzenia ciąży i przewidywanej daty porodu.

Lekarz przedstawia opcje badań prenatalnych oraz skierowuje na różne niezbędne badania krwi pozwalające określić grupę krwi ciężarnej, poziom hemoglobiny, witaminy D, czy przebyta była różyczka, ospa wietrzna, a także by wykluczyć HIV, syfilis i żółtaczkę. Badany jest także mocz.

Na pierwszej wizycie wyznacza się również bardzo ważny skan badający dokładnie organy dziecka, lokalizację łożyska i serce, tzw. morphology ultrasound, który odbędzie się w 19 tygodniu ciąży.

Na niemal każdej, z wyjątkiem  jednej, z tych wizyt byłam przyjęta przez mojego doktora. Jedna z pośród wszystkich wizyt była przeprowadzona przez panią doktor współpracującą z moim lekarzem. Miało to na celu umożliwienie mi zapoznanie się z lekarzem, który zastąpiłby jego, w razie gdyby mój doktor prowadzący ciążę nie mógł uczestniczyć w porodzie. Początkowo, do 28 tygodnia ciąży, wizyty odbywały się co 4 tygodnie, następnie do 36 tygodnia co 2 tygodnie, a w ostatnim miesiącu ciąży – co tydzień.

Pomiędzy 24-28 tygodniem wykonuje się test na cukrzycę ciążową. W tym celu należy ze skierowaniem udać się do punktu pobierającego krew. Przed testem należy pościć od 8 do 12 godzin. Na test cukrzycowy przeznaczyć należy około 3 godziny. W tym czasie najpierw pobierana jest krew na czczo. Następnie wypija się 300ml płynu o wysokiej zawartości glukozy (75g), po czym pobierana jest krew zraz po wypiciu słodkiego płynu, za 1 godzinę i za kolejne 2 godziny.

W 36 tygodniu natomiast wykonywany jest wymaz z pochwy by sprawdzić obecność bakterii paciorkowca (Streptococcus z grupy B), która może być bardzo groźna dla dziecka zarówno podczas porodu jak i po narodzinach.

Przed każdą wizytą lekarską położna mierzy ciężarnej ciśnienie, sprawdza wagę, które później zapisuje w dzienniku ciąży, i wykonuje inne niezbędne czynności, tak by lekarz skupił się na kwestiach najistotniejszych.

Poród w szpitalu prywatnym to komfort.

Przede wszystkim możliwość odbywania wizyt u wyspecjalizowanego lekarza, który dokładnie omawia plan ciąży, rozwiewa wątpliwości, informuje i jest przewidywalny, jest bezcenne. Sama ciąża jest przecież niełatwym czasem dla kobiety. Zasługuje więc ona na profesjonalną opiekę, która nie będzie dokładać niepotrzebnego stresu.

Sala porodowa jest wyposażona we wszystko co niezbędne to tego by rodząca kobieta czuła się komfortowo i bezpiecznie.

Poza łóżkiem porodowym i komputerami do monitoringu płodu, jest tu też wygodny fotel dla osoby towarzyszącej, łazienka z toaletą i prysznicem, a często i wanna w której można rodzić. Rodząca ma możliwość przybierać różne pozycje, może kołysać się na piłce, spacerować, tańczyć, przytrzymać się drabinki. Poród jest monitorowany przez położne i lekarza. Położna była obecna na sali porodowej cały czas. Pan doktor również pojawiał się na sali porodowej kilkukrotnie, by sprawdzić jak rozwija się sytuacja. W ostatniej fazie porodu obecny był już do samego końca.

W szpitalu prywatnym lekarz i położna bacznie obserwowali jak rozwija się akcja porodowa. Lekarz nie czeka biernie na rozwój sytuacji. Jeśli uzna, że jest taka potrzeba, to wykonuje nacięcie, czego nie praktykuje się w szpitalu publicznym, w którym głównie przez chęć ograniczenia kosztów, czeka się aż przepychające się przez kanał rodny dziecko doprowadzi do rozdarć, które przecież mogą powodować poważne problemy po porodzie, w tym nietrzymanie moczu i stolca.

Zaraz po porodzie, jeśli zarówno dziecko jak i matka dobrze się czują i by to poród drogami rodnymi, dziecko jest przekazywane matce i przez najbliższe dwie godziny odbywa się kontakt skin to skin czyli dziecko leży z mamą przytulone do piersi, tak by czuło się bezpiecznie w tych pierwszych godzinach po porodzie.

Po tym jakże ważnym czasie, kiedy nowonarodzone dziecko nawiązuje więź z matką, mama bierze prysznic by następnie udać się do swojego prywatnego pokoju w którym spędzi cztery lub pięć dni.  Pokój ten bardziej przypomina hotel niż szpital. Wyposażony jest w łazienkę, fotel rozkładany dla osoby towarzyszącej, telewizor. Co kilka godzin, wcześniej upewniając się czy ich wizyta jest w odpowiednim dla mamy i dziecka momencie, do pokoju prywatnego zaglądają przemiłe położne, dostarczane sa posiłki. W razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości czy wystąpienia nagłej potrzeby przywołuje się położną, która zawsze zjawiała się ekspresowo. Szpital zapewnia również pieluchy dla malucha oraz artykuły sanitarne dla świeżo upieczonej mamy.

Pokój w prywatnym szpitalu Ashford w Adelajdzie. Tutaj spędza sie pierwsze dni po porodzie.

Pokój w prywatnym szpitalu Ashford w Adelajdzie. Tutaj spędza sie pierwsze dni po porodzie.

W prywatnym szpitalu zazwyczaj zostaje się 5 dni po porodzie. Zarówno lekarze jak i położne są profesjonalni i przyjaźni. Dziecko badane jest przez lekarza pediatrę, który prowadzi swoją prywatną praktykę. W razie potrzeby, można się udać do tego samego pediatry na konsultacje po wyjściu ze szpitala.

Wyżywienie jest dostarczane do pokoju przez firmę cateringową która umożliwia wybór dań (śniadania, obiadu i kolacji) z karty dań.

Opieka prywatna daje poczucie bezpieczeństwa i komfortu. Świadomość tego, że rozwój dziecka w łonie matki oraz przebieg ciąży są monitorowane przez profesjonalnego, wykwalifikowanego, konkretnego, wybranego przez siebie specjalistę od początku do końca ciąży jest bezcenna.

Opieka publiczna w ciąży różni się od prywatnej jakością i ceną.

W systemie publicznym ciężarna nie płaci za wizyty lekarskie które odbywają się w szpitalu, u lekarza rodzinnego (niekiedy tu wymagana jest opłata za wizytę, w zależności od tego czy lekarz takową nalicza), lub w lokalnym centrum zdrowia (health community centre). Sam poród może odbyć się w szpitalu publicznym bądź w birth centre (specjalnym ośrodku wyspecjalizowanym w porodach, birth centre cieszy się sporą popularnością i nie każda ciężarna będzie mieć wystarczająco dużo szczęścia by się do niego dostać – im wcześniej ciężarna ubiega się o niego, tym ma większe szanse się do niego załapać), lub też w szpitalu publicznym pod opiekę prywatnej położnej. Można też wybrać poród domowy.

Koszty pobytu w publicznym szpitalu jako pacjent publiczny, są pokryte przez Medicare, dla osób objętych tym systemem.

W przypadku publicznej opieki lekarskiej w ciąży, na początku ciąży kobieta ma prawo zdecydować, czy wizyty będzie odbywać wyłącznie w szpitalu, czy też będzie to opieka dzielona z lekarzem rodzinnym. W tym drugim przypadku lekarz rodzinny (GP) może wyceniać swe usługi na więcej niż pokrywa Medicare. Z tego powodu wizyty u GP mogą być płatne. Opłata (gap payment do zapłaty przez pacjenta) z reguły wnosi około $35.00 za wizytę i jest kwotą którą nalicza lekarz ponad kwotę pokrywaną przez Medicare (powiedzmy, że lekarz za wizytę nalicza kwotę $75.00, Medicare pokrywa $40,00, a pozostałą część pacjent). Niektóre przychodnie, choć jest ich coraz mniej, nie naliczają dodatkowych opłat ponad kwotę pokrywaną przez Medicare.

Ciężarna decydując się na prowadzenie ciąży w systemie publicznym udaje się najpierw do lekarza rodzinnego (GP), który zleci wykonanie testu ciążowego z moczu. Lekarz rodzinny skieruje również na badania krwi w celu zbadania poziomu hormonu HCG, a także wystawi skierowanie na pierwsze badanie USG potwierdzające ciążę. Koszty badania USG mogą być w całości pokryte przez Medicare, bądź w części. Zależy to od skierowania jakie wystawi lekarz rodzinny i czy zaznaczy opcję bulk bill in full, czyli opcję pokrycia kosztów badania w całości przez Medicare. Po potwierdzeniu rozwijającej się ciąży otrzymuje się skierowanie do położonego najbliżej miejsca zamieszkania szpitala publicznego posiadającego oddział położniczy. Wybór, a właściwie przydział szpitala publicznego uzależniony jest więc od miejsca zamieszkania.

W systemie publicznym jest kilka opcji do wyboru jeśli chodzi o opiekę ciążową i sam poród. Poród może odbyć się w szpitalu publicznym, w centrum porodowym (birth centre), w publicznym szpitalu przy pomocy prywatnej położnej, lub może to być poród domowy. Jeśli chodzi o opiekę w ciąży, można wybrać wizyty w szpitalu (wizyty odbywają się u położnych lub u lekarza), shared care czyli wizyty zarówno w szpitalu (u położnych lub lekarza) jak i u lekarza rodzinnego (nie każdy lekarz rodzinny oferuje opiekę ciążową), wizyty u położnych (rodzaj opieki ciążowej sprawowanej przez położną lub grupę położnych) i prywatną opiekę świadczoną przez wybraną położną, która powinna mieć uprawnienia umożliwiające skierowanie pacjentki do szpitala na czas porodu. Ciężarna wówczas ponosi koszty opieki świadczonej przez położną. Medicare zwraca część tychże kosztów.

Osoba decydująca się na tzw. shared care, czyli opiekę ciążową prowadzoną wspólnie przez lekarza rodzinnego oraz szpital, odbywa wizyty u GP oraz w szpitalu. W moim przypadku pierwsze wizyty (było ich kilka) odbyły się więc u lekarki rodzinnej. Na każdej z tych wizyt miałam mierzone ciśnienie krwi, na niektórych byłam zważona, na jednej z nich zmierzony został brzuch, a na innej odsłuchane bicie serca płodu. Każda z wizyt u mojego lekarza rodzinnego właściwie wglądała inaczej.

Korzystając z publicznej opieki ciążowej w drugiej ciąży nigdy nie zostałam zbadana ginekologicznie. Ja bym tę opiekę nazwała raczej doraźną pomocą medyczną dla kobiet ciężarnych. Do profesjonalnej opieki medycznej jest tu bardzo, bardzo daleko.

W tym miejscu podzielę się moimi własnymi doświadczeniami z przebiegu opieki medycznej świadczonej przez publiczny szpital (Royal Women`s and Children`s Hospital w Herston) w Brisbane. Jeśli nie chcesz zagłębiać się w tę historię, lub jeśli teraz spodziewasz się dziecka i nie chcesz sie niepotrzebnie stresować – nie czytaj dalszej części. Wszystko skończyło sie dobrze, jednak było bardzo dużo stresu po drodze przez niekompetentnych lekarzy.

W moim przypadku pierwsza wizyta w szpitalu odbyła się dopiero na początku piątego miesiąca ciąży. Lekarka rodzinna uważała bowiem, iż wcześniej nie ma potrzeby zgłaszać się na wizytę w szpitalu. W między czasie miałam wykonane wszystkie niezbędne skany, które pokazywały, że wszystko jest w normie. Pierwsza wizyta w szpitalu to trwające godzinę spotkanie z położną, która wypełnia cały plik dokumentów skupionych na przebytej historii chorobowej a także na ocenie podatności i ryzyka zachorowania na depresję w ciąży i po porodzie. Na tę wizytę czekałam niemal godzinę w publicznym szpitalu Royal Brisbane and Women Hospital, mimo że wizyta ta była wyznaczona przez szpital kilka tygodni wcześniej. Po wypełnieniu różnorodnych ankiet i dokumentów położna przystąpiła do zbadania tętna płodu. W tym celu poleciła położyć mi się na kozetce. Niestety przez kilka początkowych minut nie udało jej się zlokalizować serca a tym samym wyłapać tętno, co mnie zaniepokoiło. Na szczęście po paru minutach udało się usłyszeć bijące serduszko. Ową położną zaniepokoiło coś jednak (być może dość nieczysty dźwięk bicia serca), postanowiła więc wezwać bardziej doświadczoną koleżankę, mówiąc, że nie wie czy to jest normalne bicie serca (!) i podejrzewając że coś jest nie tak. Druga położna z kolei z łatwością zlokalizowała ułożenie dziecka jak i łożyska, które umiejscowione było na przedniej ścianie macicy (anterior placenta). Położna ta uspokoiła mnie, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, jedynie na tym etapie ciąży łożysko zasłaniało dziecko które było wciąż bardzo małe, dlatego trudno było wyłapać czysty i klarowny dźwięk bicia serca.

Po długim spotkaniu z położną odbyłam również pięciominutową wizytę u szpitalnego lekarza. Jeśli podczas spotkania z położną nie wspomniałabym o przebytej 6 lat wcześniej operacji laparoskopowej podczas której usunięty został mięśniak, nie byłabym w ogóle skierowana na wizytę u lekarza. W szpitalu publicznym nie na każdej z ustalonych wizyt widzi się bowiem lekarza. Wiele z tych wizyt to po prostu rozmowa z położną. Poza tym nawet jeśli szpital wyznacza wizyty u lekarza, może okazać się, że za każdym razem jest to inny lekarz.

W moim przypadku lekarz chciał wykluczyć ryzyko ewentualnych komplikacji jakie mogłyby powstać w związku z przebytą operacją. Usłyszawszy, że moja poprzednia ciąża, która zaczęła się trzy miesiące po operacji w 2015 roku, odbyła się bez komplikacji oraz zakończyła porodem naturalnym, lekarz wykluczył przeciwskazania do kolejnego porodu naturalnego.

Kolejna moja wizyta, poza rutynowymi wizytami u lekarza rodzinnego, odbyła się w lokalnym centrum zdrowia (Community Health Centre) w Nundah. Było to na samym początku 7 miesiąca ciąży. Zapamiętałam tę wizytę bardzo dokładnie. Dwie młode położne, a właściwie to jedna młoda, dwudziestoletnia położna oraz jeszcze młodsza studentka położnictwa. Miło mnie przywitały, zapytały jak się czuję, czy nie jest mi smutno i kazały położyć w celu zmierzenia brzucha oraz odsłuchania serca płodu. Studentka otrzymała instrukcję od położnej jak prawidłowo mierzyć brzuch ciążowy. Odsłuchane zostało bicie serca. Zostałam także zważona.

Położne zapytały mnie następnie czy odczuwam ruchy dziecka. Bez głębszego zastanowienia odpowiedziałam, ze ruchy dziecka są jakby mniej intensywne, chociaż tak naprawdę nie byłam pewna czy ruchy są słabsze czy rzadsze gdyż byłam zapracowana i nie miałam czasu siedzieć bądź leżeć i liczyć ruchy dziecka, do których już z resztą zdążyłam się przyzwyczaić. Położna poleciła mi jednak jechać do szpitala na wykonanie KTG usłyszawszy że odczuwalność ruchów spadła. Tak też uczyniłam – udałam się prosto do szpitala na obserwację.

W szpitalu zdecydowano o konieczności zmierzenia tętna dziecka. Leżałam podłączona pod maszynę KTG przez 2 godziny. W którymś momencie monitorowania tętno malucha skoczyło do 153, po czym spadło do 93, Zaniepokoiło to położne i lekarza. Pani doktor poinformowała mnie, że ze względu na skok tętna dziecka, skierowuje mnie na badanie USG w celu sprawdzenia czy wszystko jest w porządku. Otrzymałam więc skierowanie na badanie USG, na które miałam się udać kolejnego dnia do tego samego szpitala, co też uczyniłam.

Pani ultrasonograf robiąca badanie była bardzo miła i wyjaśniała co w danym momencie mierzy i na co zwraca uwagę. Z jej mowy wywnioskowałam że wszystko jest w porządku. Po tymże badaniu miałam ponownie udać się na dzienny oddział monitorowania ciąży, tam gdzie dzień wcześniej przeprowadzono KTG serca, w celu otrzymania informacji o stanie zdrowia dziecka i opisu wcześniej przeprowadzonego skanu.

Czekając na przyjęcie na tenże oddział zostałam poinformowana, że mam wrócić na oddział ultrasonograficzny, gdyż pani wykonująca badanie ultrasonograficzne zapomniała wykonać dwa pomiary. Czym prędzej wróciłam więc na badanie USG. Pani ultrasonograf przepraszała za zaistniałe zamieszanie i za to, że zapomniała wykonać kilka pomiarów. Gdy badanie ultrasonograficzne zostało sfinalizowane, ponownie wróciłam na dzienny oddział monitorowania ciąży. Na tymże oddziale przywitała mnie bardzo niemiła starsza położna. Zapytała mnie w dość niegrzeczny i agresywny sposób, czy jestem zadowolona z ruchów mojego dziecka. Odpowiedziałam, że nie wiem, gdyż jestem cały czas w ruchu (praca, pięciolatek w zerówce, dom do ogarnięcia, dwa koty i pies) nie mam czasu siedzieć ani leżeć, a w nocy śpię, więc nie mam możliwości liczyć ruchów dziecka. Położna jeszcze bardziej agresywnym tonem zapytała czy jestem zadowolona z ruchów dziecka, oznajmiając przy tym ze złością, że jeśli nie jestem pewna, czy ruchy są prawidłowe, to zostanę podłączona do KTG. Zapytała więc po raz trzeci, krótko: `tak czy nie?`. Odpowiedziałam, że nie jestem zadowolona z ruchów dziecka, niepokojąc się, że mogę o czymś nie wiedzieć, nie czuć, że coś jest nie tak,  przecież zawsze lepiej jest upewnić się, że wszystko jest w porządku, tym bardziej, że dzień wcześniej tętno miało niespodziewany skok. Podłączono mnie więc znów do maszyny KTG. Leżałam na szpitalnym łóżku, podobnie jak dzień wcześniej, w pokoju z zamkniętymi drzwiami, podłączona do monitora KTG i trzymając w dłoni przycisk który miałam naciskać jak tylko poczułam ruchy dziecka. Tętno zmienia się kiedy dziecko jest w ruchu. Monitorowanie trwało ponad godzinę. Po jakimś czasie w pokoju zjawił się lekarz. Usiadł obok mnie na łóżku, dość blisko – jakieś pół metra ode mnie. Zaczął od small talk – gadka o wszystkim i o niczym. Stwierdził, że obraz KTG wygląda prawidłowo, w porównaniu z poprzednim dniem. Skan również według niego nie wskazywał żadnych nieprawidłowości. Stwierdził jedynie, że główka dziecka jest według pomiaru nieco mała w porównaniu z normami i wiekiem ciążowym. Następnie zaczął żartować (według niego to był dobry żart, a cała sytuacja zabawna), że on ma dużą głowę, a niektórzy ludzie mają małe głowy i taki jest ich urok. Skwitował, że mimo małego wymiaru głowy (według wymiarów zawartych w siatkach centylowych) to może być wciąż (!) normalne, może po prostu dziecko ma małą główkę. Uznałam zachowanie lekarza za nieprofesjonalne, lekceważące i dziwne, jednak postanowiłam zachować spokój, skoro lekarz nie ma wątpliwości, że wszystko jest w normie, poza nieco mniejszym wymiarem głowy, który, jak sam stwierdził, nie musi świadczyć o chorobie. Lekarz wyszedł z pokoju by wpisać informacje w książkę ciąży, po czym miałam zostać wypisana z oddziału do domu.

Po upływie niespełna 5 minut, ten sam lekarz wrócił do pokoju w którym przebywałam i usiadł obok mnie na łóżku. Jego głowa wydawała mi się jeszcze większa, a wąskie azjatyckie oczy zdawały się być ukryte za powiekami tak że nie było widać czy lekarz patrzy na mnie, czy w ogol mnie widzi. Lekarz stwierdził, że główka dziecka jest bardzo mała. Powiedział też, że przeanalizował informacje zawarte w mojej książce ciąży i wyniki testu PAPP-A (badanie prenatalne, którego celem jest oszacowanie ryzyka pojawienia się wad genetycznych u płodu), gdzie jedno z badanych ryzyk (Trisomia 21) oszacowano na średnie. Podczas gdy ryzyko wystąpienia Trisomii 18 i 13 oceniono na niskie, skorygowane ryzyko wstąpienia Trisomii 21 u mojego dziecka wynosiło według testu PAPP-A –  1:317. Na tej podstawie lekarz wywnioskował, że dziecko, które noszę, które za 2 miesiące ma przyjść na świat, z dużym prawdopodobieństwem urodzi się z wadą rozwojową gdyż ma małą głowę. Było to dla mnie ogromnym zaskoczniem, gdyż według wszystkich dotychczasowych skanów wszystkie organy rozwinęły się prawidłowo, a według wszystkich wcześniejszych badań, w tym według badania morfologicznego przeprowadzonego w 20 tygodniu wszystko mieściło się w normach i nie wzbudzało najmniejszych wątpliwości. Dziecko z małą głową może mieć syndrom Downa, lub wiele innych syndromów, jest bowiem wiele chorób i nieprawidłowości rozwojowych objawiających się małą główką płodu. Przyczyny małogłowia mogą być genetyczne (jak wspomniany już zespół Downa, Edwardsa, schizencefalia, czy zespół kociego krzyku), lub poza genetyczne (przyjmowanie niektórych leków przez matkę w ciąży, picie alkoholu, palenie papierosów, zakażenia wewnątrzmaciczne np. toksoplazmozą czy różyczką, cukrzyca lub fenyloketonuria, na które choruje matka). Mimo więc że we wszystkich poprzednich badaniach przez które wykonano w ciągu siedmiu miesięcy ciąży nic nie wskazywało na nieprawidłowości czy wady, teraz, w 31 tygodniu, gdy do końca ciąży zostały już tylko dwa miesiące, lekarz postawił wstępną  diagnozę – mikrocefalia czyli małogłowie (wrodzona wada rozwojowa objawiająca się zmniejszeniem rozmiaru głowy, a co za tym idzie – mózgu wiąże się często z opóźnieniem w rozwoju i/lub niepełnosprawnością intelektualną) lub aneuploidia (sytuacja gdy prawidłowy, typowy dla danego gatunku i płci zestaw chromosomów został wzbogacony lub zubożony o jeden lub więcej chromosomów, najbardziej popularna to trisomia 21 czyli zespół Downa, lub Zespół Edwardsa (trisomia 18 pary chromosomów) czy Zespół Pataua (trisomia 13 pary chromosomów).

Następnie zostałam zapytana, czy, otrzymawszy w pierwszym trymestrze ciąży wynik testu Pappa, stwierdzający, że w moim przypadku istnieje średnie ryzyko Trisomii 21, zostałam poinformowana przez lekarza rodzinnego co oznacza takie ryzyko.

Szybko wróciłam więc pamięcią do końcówki pierwszego trymestru ciąży. Owszem, rodzinna pani doktor wytłumaczyła mi to, co już wiedziałam, mianowicie, że wśród 317 kobiet w tym samym wieku co ja i z takim samym wynikiem testu PAPP-a, jedna z nich urodzi dziecko obarczone wadą lub chorobą genetyczną. Takie jest ryzyko urodzenia przeze mnie dziecka z trisomią 21. Zastanawiałam się wtedy nad wykonaniem nieinwazyjnego testu prenatalnego NIPT (Noninvasive Prenatal Testing), który dałby bardziej dokładny wynik. Test NIPT opiera się na badaniu wolnych fragmentów DNA płodu pochodzących z łożyska, występujących we krwi matki. Można go wykonać po 10 tygodniu ciąży. Wykorzystując zaawansowaną diagnostykę laboratoryjną poszukuje się uszkodzonych fragmentów DNA płodu świadczących o chorobie genetycznej. Badanie to nie jest refundowane przez Medicare. Jego koszt zależy od tego jak szeroki zakres wybierzemy. Podstawowy zakres (koszt $400AUD) obejmuje Trisomię 21, 18 i 13, zmiany liczby chromosomów oraz określenie płci dziecka. Wersja rozszerzona ($700 AUD) bada dodatkowo czy występuje aneuploidia chromosomów płciowych, zespół Turnera, Zespół Di George’a (zespół mikrodelecji 22q11.2), syndrom Angelman/Prader-Willi, syndrom 1p36, syndrom Wolf-Hirschorn i syndrom Cri-du-chat. Nie bada on jednak wszystkich 46 chromosomów, które za to są badane w trzeciej dostępnej opcji badania NIPT, której koszt wynosi, podobnie jak w wersji podstawowej, 400AUD.

Zdecydowaliśmy jednak, że nie wykonamy testu NIPT. Test nuchal translucency, przeprowadzony w pierwszym dniu czternastego tygodnia dał w końcu zupełne prawidłowy rezultat, a przecież żaden test i skan i tak nie da stuprocentowej pewności, że dziecko urodzi się zupełnie zdrowe. NIPT skupia się na określonych nieprawidłowościach chromosomalnych, nie wykrywa jednak wszystkich nieprawidłowości. Tym samym normalny wynik testu NIPT nie gwarantuje braku anomalii chromosomowych.

Wracając do przerażającej diagnozy którą właśnie poznałam – doznałam szoku. Do oczu napłynęły mi łzy. Lekarz siedział przede mną niewzruszony i kontynuował swój medyczny protokół. Zaczął zadawać dziesiątki pytań. Chciał wiedzieć, czy w ostatnim czasie byłam za granicą w krajach afrykańskich czy w Południowej Ameryce i może gdzieś jeszcze. Dziś już nie pamiętam dokładnie tych pytań. Głowę moją zalała trwoga. Co będzie z naszym synkiem? Czy przeżyje poród? Jak duża jest jego niepełnosprawność? Jak poważne są wady i czy będzie w życiu szczęśliwy? Co będzie jak my odejdziemy? Gdzie on spędzi resztę swojego życia? Czy będzie opiekował się nim starszy brat? Na końcu pomyślałam jak zmieni się całe nasze życie gdy maluszek pojawi się na świecie i czy damy ze wszystkim radę. W głowie wiele pytań bez odpowiedzi. Lekarz nie ustępował. Chciał wiedzieć czy podróżowałam po świecie w czasie ciąży, by ocenić ryzyko przebytej prze ze mnie infekcji różyczki, toksoplazmozy, cytomegalii czy przenoszącego przez komary wirusa Zika. Infekcja taka mogłaby przyczynić się do defektu płodu. `Nie, nie podróżowałam nigdzie, nawet między stanami. Przecież trwa pandemia Covid19, Australia nie wypuszcza obywateli od ponad roku` – odpowiedziałam. Lekarz zlecił pielęgniarce pobranie krwi w celu wykluczenia infekcji. Pytał też o historię chorób w rodzinie. Chciał wiedzieć, czy w rodzinie mojej lub ojca dziecka występowały choroby genetyczne.

Stwierdził między słowami, że może to wciąż być normalne dziecko, jednak z małą główką. Mimo to, z jego tonu można było łatwo wywnioskować, że jest mało prawdopodobne, że dziecko urodzi się zdrowe. Diagnozę tę lekarz poparł moim wiekiem, średnim ryzykiem wystąpienia Trisomii 21, według testu Pappa, oraz pomiarem obwodu główki (BPD), który tego dnia (30 tydzień plus 6 dzień) wyszedł na mniej niż 5 centyli.

Oczywiście, nigdy nie można mieć pewności czy dziecko urodzi się zdrowe. Przecież nawet jeśli wszelkie testy ciążowe potwierdzą, że wszystko jest w normie, to i tak niemożliwe jest wykrycie wszystkich nieprawidłowości. Jednak wiadomość o tym, że moje dziecko najprawdopodobniej urodzi się chore, spadla na mnie jak głaz, zalała mnie trwogą. Jeszcze parę minut wcześniej byłam szczęśliwą kobietą w ciąży. Teraz siedzę pełna obaw o przyszłość. Prosiłam lekarza o jak najszybsze ponowne wykonanie skanu w celu potwierdzenia pomiaru główki. Szpital jednak nie mógł wykonać skanu tego samego dnia. Tu ważą się losy i cale życie mojego syna, który, wg lekarza z publicznego szpitala, najprawdopodobniej jest dzieckiem z wadą rozwojową lub genetyczną, a szpitalne procedury i system uniemożliwiają ponowne wykonanie skanu w celu potwierdzenia pomiarów.

Lekarz za to skierował mnie do szpitalnego Ośrodka Zaawansowanej Opieki Prenatalnej (Centre for Advanced Prenatal Care, Maternal Fetal Medicine). Miałam otrzymać informację o terminie pierwszej wizyty, która miała odbyć się za kilka dni.

Postanowiłam jednak nie czekać kilka dni lecz udać się na badanie USG prywatnie następnego dnia. W tym celu musiałam uzyskać skierowanie od lekarza rodzinnego. Udało się znaleźć wolne miejsce na badanie USG na kolejny dzień.

Tym razem mieliśmy szczęście co do osoby wykonującej skan. Pani wykonująca badanie ultrasonograficzne była bardzo profesjonalna, wykwalifikowana i doświadczona. Pracowała wcześniej w szpitalu na oddziale patologii ciąży, więc widziała nie jedno dziecko z nieprawidłowościami rozwojowymi i genetycznymi. Mały pomiar główki potwierdził się. Pani ultrasonografer dodawała nam jednak otuchy, mówiąc, że niekiedy ułożenie dziecka uniemożliwia wykonanie prawidłowego pomiaru. Maluch był skierowany głową w dół już od kilku tygodni, a wiadomo że główka dziecka nie jest twarda. Są w niej ciemiączka, które umożliwiają zmniejszenie rozmiaru główki tak by mogła ona przecisnąć się przez kanał rodny. Byliśmy pełni nadziei i wiary, że wszystko będzie dobrze.

W Ośrodku Zaawansowanej Opieki Prenatalnej miałam zjawić się już za dwa dni, w poniedziałek 10 maja. Znów wykonano skan. Wszystko w normie, jedynie główka mała. Diagnoza – small HC (small head circumference) – mały obwód głowy. Po badaniu ultrasonograficznym czekanie. Było to może 10 lub 15 minut lecz zdawało się że to cała wieczność. Pani doktor przyszła do pokoju w którym czekaliśmy. Atmosfera jaką stworzyła wskazywała na to, że dziecko urodzi się chore. Dziecko ma małą głowę. To jest związane często z wadami genetycznymi. W każdym razie wcale nie dawała nam nadziei na to, że pomiar może być błędny ze względu na ułożenie dziecka głową w dół i tym, że główka może być ściśnięta, przez co pomiar daje mniejszy wynik. Określiłabym tą lekarkę jako oschłą kobietę bez emocji i kszty empatii. O ile nie uważam, iż lekarz powinien płakać wraz z pacjentem, to myślę jednak tzw. bed side practice czyli podejście do pacjenta jest ważne. Lekarka zaproponowała wykonanie amniopunkcji czyli amniocentesis. Gdy pokazałam jej zdjęcie malucha w wersji 3D, które otrzymałam po wykonaniu jednego z wcześniejszych skanów, i zapytałam czy według niej dziecko wygląda normalnie – zignorowała moje pytanie. Przecież musiała w swej praktyce zawodowej widzieć tysiące zdjęć dzieci w łonie matki. Ma chyba doświadczenie i wiedzę powalające jej na ocenę, czy twarz dziecka które widzi na zdjęciu 3D wskazuje na nieprawidłowości. Lekarka zdawała się być odcięta i obojętna. Na moją sugestię odnośnie ułożenia dziecka które mogłoby wpływać na pomiar, rozpoczęła długi monolog o tym jakich to ten ośrodek ma doświadczonych i nieomylnych ekspertów wykonujących pomiary i opisujących zdjęcia. Następnie zaproponowała nam wykonanie amniopunkcji w celu zbadania płynu owodniowego i potwierdzenia, czy dziecko ma wadę genetyczną. Wręcz zachęcała nas do tego badania twierdząc, że mimo iż niesie ono ze sobą ryzyko wywołania wcześniejszego porodu lub urodzenia martwego dziecka, warto dowiedzieć się, czy dziecko ma nieprawidłowości rozwojowe. W końcu skwitowała, że rodzice w takich sytuacjach chcą wiedzieć, by się odpowiednio przygotować do przyjścia na świat chorego dziecka. Zastanawialiśmy się nad tym co mówi. Jeszcze kilka dni wcześniej wszystko było w porządku, a może nie ma się czym martwić. Przecież lekarz nie wmawiałby bezpodstawnie naszemu dziecku choroby. No nie, przecież ma podstawy by podejrzewać choroby, mały rozmiar główki. Po tej wizycie zostaliśmy pokierowani do doradcy genetycznego, który miał nam wyjaśnić dokładnie na czym polega badanie amniopunkcji i jakie ryzyko niesie ze sobą na tak zaawansowanym etapie ciąży. Otrzymaliśmy następującą broszurę informacyjną wyjaśniającą ryzyko związane z badanem i jak ono przebiega:

W skrócie, amniopunkcja polegać miała na wykonaniu badania ultrasonograficznego w celu określenia położenia dziecka, pobraniu pod znieczuleniem próbki (20ml) płynu owodniowego strzykawką, następnie ponowne wykonanie skanu by upewnić się, że badanie nie wpłynęło negatywnie na zdrowie i samopoczucie dziecka.

Niesie ono ze sobą 1% ryzyko poronienia lub śmierci dziecka, czyli u jednej na 100 kobiet poddanych amniopunkcji, spowoduje ona śmierć dziecka. Jeśli amniopunkcja jest przeprowadzana po 20 tygodniu ciąży, może wywołać przedwczesny poród. Badanie wiąże się również z ryzykiem  wprowadzenia infekcji do jamy brzusznej, co może spowodować śmierć dziecka, czy z przerwaniem worka owodniowego i wyciekiem płynu, co może okazać się tragiczne w skutkach dla dziecka. Poza tym jakże poważnym ryzykiem, amniopunkcja może spowodować ból i skurcze macicy oraz krwawienia.

Kobieta która była doradcą genetycznym była rzeczowa i profesjonalna. Nie naciskała nas do podjęcia decyzji. Stwierdziła, że niektóre rodziny nie wahają się wykonać badania gdyż chcą odpowiednio przygotować się na przyjście na świat dziecka, które może urdzić się z wadą genetyczną. Postanowiliśmy odłożyć te decyzję i przemyśleć czy jesteśmy skłonni podjąć ryzyko tego inwazyjnego badania.

Gdy, będąc już w domu, trochę ochłonęliśmy i z dystansem pomyśleliśmy o amniopunkcji i o tym, że może być ona tragiczna w skutkach na tym etapie ciąży, gdy dziecko jest już naprawdę duże, zdecydowaliśmy, że do niej nie przystąpimy.

W oczekiwaniu na kolejny skan, który został wyznaczony na za tydzień, postanowiłam skontaktować się z moim lekarzem w Polsce, bardzo doświadczonym i wykwalifikowanym Panem Doktorem Pawłem Jachowskim, którego z całego serca polecam wszystkim kobietom w Polsce (Pan Doktor przyjmuje w Poznaniu i w Kaliszu).

Konsultowałam się z Panem Doktorem poprzez aplikację Whatsupp. Po przedstawieniu Panu Doktorowi wyników wszystkich kluczowych badań które wykonane były podczas ciąży, w tym skanu morfologicznego, wyników testu pappa oraz przezierności karkowej (nuchal transluscency), oraz ostatnich badań wykonanych w szpitalu, Pan Doktor ocenił, iż jest przekonany, że maluch urodzi się zdrowy, i że nie ma powodów by się martwić. Bardzo nas to uspokoiło i podbudowało. Wciąż jednak w głębi serca pozostał niepokój, który zasiali lekarze z publicznego szpitala. W końcu niemal przekonali nas do amniopunkcji, która okazać się mogła zupełnie zbędna i nawet tragiczna w skutkach.

Kolejny skan mający na celu badanie rozwoju dziecka, jego wymiarów i samopoczucia, został wyznaczony na za tydzień. Przeprowadzony został przez bardzo kompetentnego, doświadczonego oraz nad wyraz miłego Pana Profesora. Po szczegółowym zmierzeniu dziecka stwierdził on, że wzrost interwałowy jest zadowalający, że dziecko rośnie w centylach oraz zalecił kolejny kontrolny skan już nie za tydzień, a za dwa tygodnie. Wydźwięk oceny wyników tego badania był bardzo pozytywny. Pan Profesor bardzo szczegółowo wytłumaczył nam na co zwraca uwagę. Potwierdził również to, o czym wspomniał Doktor Jachowski – dzieci z wadami genetycznymi zazwyczaj mają kilka różnych nieprawidłowości świadczących o chorobie. Zazwyczaj też są one już widoczne we wcześniejszych etapach ciąży. Chociaż oczywiście nie można było mieć stuprocentowej pewności, to jednak, według Pana Profesora, rozmiar oraz inne badane parametry dziecka były prawidłowe.

To badanie zasiało w nas kolejne ziarnko nadziei. Pewien niepokój pozostał jednak do końca ciąży. W końcu szpitalni lekarze jeszcze kilka dni wcześniej byli niemal pewni, że dziecko jest chore.

Kolejny skan wykonany w szpitalnym centrum zaawansowanej opieki prenatalnej po kolejnych dwóch tygodniach, pod koniec 35 tygodnia ciąży, czyli na miesiąc przed terminem porodu, wykazał zadowalający wzrost dziecka i wszystkich parametrów, normalne przepływy krwi w pępowinie i objętość płynu owodniowego. Pani Doktor wykonująca skan poprosiła o niezależną opinię profesora. Oboje zgodnie stwierdzili, iż do końca ciąży skany nie muszą być kontynuowane, gdyż wzrost dziecka jest zadowalający.

Radość nasza była ogromna, mimo to wciąż ziarenko niepokoju w nas pozostało, do samego końca.

Nasz synek urodził się miesiąc później, w terminie, w sposób zupełnie naturalny, nawet bez znieczulenia gdyż nie było na nie czasu. Jest zdrowym, prawidłowo rozwijającym się i bardzo szczęśliwym chłopcem. Wszystkie wymiary, w tym wymiar obwodu głowy, okazały się jak najbardziej normalne.

Słów kilka o porodzie w systemie publicznym

Poród rozpoczął się w nocy. Kilka minut po 4 rano weszłam do szpitala przez izbę przyjęć. Oddział porodowy w Royal Brisbane and Woman Hospital jest zamknięty w nocy i jedyny sposób by się do niego dostać jest przez Izbę Przyjęć. Po 45 minutach nasz synek był już na świecie. Gdy dotarłam na salę porodową akcja porodowa była już bardzo zaawansowana. Był to szybki poród. Właściwie zaraz po wejściu na salę porodową kazano mi położyć się już na łóżku i przeć, na znieczulenie nie było już czasu. Muszę przyznać, że podczas porodu byłam pod opieką zgranego, szybko reagującego zespołu położnych, pielęgniarek i lekarki, która pojawiła się na sali tuż przed rozwiązaniem. Miałam ogromne szczęście, że trafiłam na super położną, która w porę zareagowała gdy tętno dziecka spowolniło i wezwała zespół ratunkowy. W efekcie w pokoju zjawiło się nagle w ciągu kilku sekund 10 osób, w tym lekarz. Generalnie poród był chyba najlepszą częścią ciąży. Uwieńczeniem trudów ciąży, zakończeniem tej strasznej niepewności, czy dziecko jest zdrowe. Chociaż przyznać muszę, że szpitalni lekarze, którzy twierdzili, że dziecko najprawdopodobniej jest chore i pochopnie nakłaniali mnie do omniosentezy gdy byłam już na tak zaawansowanym etapie ciąży, wykonali kawał fatalnej roboty. Dwa ostatnie miesiące ciąży to był jeden wielki strach, stres, nerwica i niepokój. Nikomu nie życzę, by musiał się mierzyć z taką sytuacją. O ile szanuje zawód lekarza, wysiłek i całą drogę nauki którą studenci medycyny muszą przejść, to jednak już po raz kolejny przekonałam się (niestety po raz kolejny w Australii) że nie każdy człowiek który został lekarzem powinien nim być. Może wymiar obwodu główki wyszedł wtedy mały, może mieli prawo kontynuować skany nawet do końca ciąży, jednak nie mieli prawa wmawiać mi, że dziecko jest chore, nie mając na to jednoznacznego potwierdzenia. Nade wszystko uważam, że nie powinni byli sugerować wykonanie amniosentezy bez wcześniejszego przyjrzenia się, czy wymiary zmieniają się przez kolejne tygodnie. Nie zgodziliśmy się na inwazyjne badanie które mogło mieć fatalne konsekwencje, a za kilka tygodni, w efekcie kilku powtarzanych badań ultrasonograficznych, okazało się, że wymiary i rozwój dziecka są według skanów prawidłowe i zadowalające do tego stopnia, że można było ich zaprzestać. Najprawdopodobniej systemy panujące w australijskiej służbie zdrowia i chęć uniknięcia ewentualnych konsekwencji prawnych przejęły górę nad zdrowym rozsądkiem.  Dodatkowo, warto spojrzeć szerzej na badania ultrasonograficzne w ciąży. Być może ułożenie dziecka głową w dół zaburza wynik lub na zaawansowanym etapie ciąży, a gdy dziecko jest duże i ściśnięte w łonie matki, ogranicza to dokładność pomiaru.

Jeśli interesuje Cię to zagadnienie, tutaj znajdują się wyniki badań naukowych jakie udało mi się znaleźć:

https://pubmed.ncbi.nlm.nih.gov/20661958

https://link.springer.com/article/10.1007/s13224-021-01574-y

Podsumowując…

Jeśli miałabym kolejny raz przyjemność spodziewać się dziecka, z całą pewnością wybrałabym opiekę prywatną. Sam poród raczej byłby w szpitalu publicznym jednak jako pacjentka prywatna.

Z resztą cała publiczna opieka ciążowa w szpitalu wzbudza wiele moich zastrzeżeń. Sama mogę sobie zmierzyć ciśnienie, zapytać siebie jak się czuję, zważyć się, a nawet kupić maszynę do słuchania serca. Odniosłam nieodparte wrażenie graniczące z pewnością, że szpital publiczny jest zorientowany na cięcie kosztów za wszelką cenę. Przyjmuje się że, w publicznym systemie odbywa się więcej naturalnych porodów niż ma to miejsce w systemie prywatnym. Na pewno jest to związane z dążeniem placówek publicznych do minimalizacji kosztów. Jak wiadomo znieczulenie wiąże się z dodatkowym kosztem usługi anestezjologa oraz samego leku. Także nacięcie krocza przed przyjściem dziecka na świat to przecież dodatkowa praca dla położnych, plus szwy. Zarówno z mojego doświadczenia, jak i z doświadczenia innych mam rodzących w szpitalach publicznych w Adelajdzie i w Brisbane wynika, że personel szpitala publicznego wspiera ideę porodu siłami natury bez interwencji medycznej. Jest to moim zdaniem dobra inicjatywa, jednak uważam że szpital powinien stawiać dobro pacjentki i dziecka na pierwszym miejscu, a nie ewentualne koszty związane z dodatkową interwencją. Przykładowo, rozerwanie krocza może nieść ze sobą bardzo poważne skutki które mogą wymagać kolejnych operacji oraz lata rehabilitacji i fizjoterapii lub być nieodwracalne. Czyż nie łatwiej, bezpieczniej dla dziecka i bardziej komfortowo jest zrobić równe nacięcie w miejscu, gdzie będzie się ono dobrze goiło, zamiast dopuszczać do sytuacji, że pacjentka będzie musiała przejść kolejne operacje by przywrócić rozerwane tkanki i mięśnie do lepszego stanu?

 Szpital publiczny nie zapewnia też artykułów sanitarnych dla nowo upieczonej mamy na czas połogu, czy pieluch dla maluszka.

Sala porodowa w publicznym szpitalu w Brisbane, gdzie urodziłam moje drugie dziecko, była wyposażona we wszystko co niezbędne do porodu. Była w niej nawet wanna. Nie było wprawdzie tak przytulnie jak w szpitalu prywatnym, za to miałam szczęście, ze trafiłam na bardzo dobrą i sympatyczną położną, która miała wspaniałe kwalifikacje i była bardzo wspierająca.

Tu będzie film z Sali porodowej

Podobnie jak w szpitalu prywatnym, w szpitalu publicznym zaraz po narodzinach, jeśli wszystko jest w porządku, dziecko przekazywane jest matce by odbył się kontakt skin to skin. W tym czasie położna wypełnia formalności i dokumenty, które za chwilę przekaże rodzicom. Są one niezbędne do zarejestrowania narodzin maluszka oraz do ubiegania się o wypłatę zasiłku macierzyńskiego.

Po upływie tego czasu, mama z dzieckiem przechodzi do sali którą dzieli z kilkoma innymi osobami. W mojej sali było pięć osób. Łóżka są odseparowane zasłonkami. Komfort pobytu był marny. Sala poporodowa nie była oddzielona od korytarza drzwiami, ta sala była po prostu wnęką w ścianie.  Słychać więc było położne, które rozmawiają o wszystkim. Słyszałam jak wymieniają się przepisami na ciasta oraz jak rozmawiają na temat różnych medycznych przypadków, włączając w to śmierć noworodka na oddziale intensywnej opieki noworodkowej. Zmęczone porodem kobiety potrzebują raczej ciszy i spokoju, a już na pewno nie powinny słyszeć historii innych pacjentek.

Jedzenie w szpitalu publicznym było w miare dobre. Wprawdzie nie można było chyba (nie mam pewności, gdyż nie zwracałam szczególnej uwagi na jedzenie) wybrać dania z listy dań, jednak posiłki były smaczne i pożywne.

Każda pacjentka miała przy łóżku dzbanek z wodą. Będąc zaraz po porodzie, byłam bardzo spragniona. Na pewno przyczyniło się do tego karmienie piersią. Często więc prosiłam położne o uzupełnienie wody w dzbanku. Szybko jednak wypijałam tę wodę więc zaproponowałam że sama się obsłużę i uzupełnię dzbanek, by nie kłopotać położnych. Wytłumaczono mi jednak, że woda filtrowana znajduje się  w pokoju zamykanym na klucz i nie mogę sama jej nalać, że dostęp mają tylko położne. Nie byłoby w tym żadnego problemu gdyby nie fakt, że owe położne były dość zajęte innymi, często poważnymi, sprawami i naprawdę wolałam sama zapewnić sobie wodę, szczególnie, że dobrze się czułam i chciałam trochę się poruszać. Jedna z położnych wyraźnie oburzyła się gdy zapytałam o wodę filtrowaną, chciała nalać mi zwykłą niefiltrowaną kranówkę, lecz poprosiłam o wodę filtrowana tłumacząc jej, że karmię piersią. Myślałam że to standard, gdyż pierwsza położna którą spotkałam na sali poporodowej sama zaoferowała mi wodę filtrowaną. Uznałam to za dziwne, że kobiety po porodzie nie mają zapewnionej filtrowanej wody z kranu.

Podsumowując medyczną opiekę ciążową w Australii muszę jednoznacznie stwierdzić, że ta prywatna jest lepsza. Przede wszystkim w sprawach takich jak zdrowie i życie zasługujemy na profesjonalną opiekę. Tu nie ma miejsca na gdybanie, chory czy nie, wykonać amniopunkcję gdy jest zbędna czy nie.  W przypadku opieki prywatnej, w razie wystąpienia konieczności przeprowadzenia dodatkowych badań czy skanów, lekarz w profesjonalny sposób tłumaczy co i dlaczego chciałby bardziej wnikliwie sprawdzić. Nie wzbudza niepotrzebnego niepokoju. Oczywiście różne są medyczne przypadki i na pewno w efekcie ciąż prowadzonych w systemie prywatnym nie wszystkie  dzieci które się rodzą są zdrowe i lekarz czy system nie mają na to wpływu. Jednakże, nie mam wątpliwości jak ważna jest profesjonalna, rzetelna, nie wywołująca dodatkowego, nieuzasadnionego stresu opieka medyczna w tym wyjątkowym dla rodziców czasie.

Jedyną wadą systemu prywatnego jest moim zdaniem fakt, że prywatne szpitale niekiedy nie posiadają wysoce zaawansowanego sprzętu niezbędnego do wykorzystania w bardziej złożonych i skomplikowanych sytuacjach i ewentualnych problemach jakie mogą się pojawić. Z tego względu pacjentki prywatne mające ciąże wysokiego ryzyka, w której wystąpią złożone problemy, niekiedy muszą zostać przetransportowane do publicznego szpitala dysponującego bardziej zaawansowanym sprzętem niezbędnym do radzenia sobie z bardziej skomplikowanymi sytuacjami. Biorąc pod uwagę moje doświadczenie uważam, że w szpitalach prywatnych kobieta może liczyć na dużo lepszą opiekę, którą zapewniają kompetentni, empatyczni, oddani lekarze. Oczywiście nie znaczy to, że w szpitalach publicznych pracują sami niekompetentni, niemili medycy, pewnie tak nie jest i chciałabym w to wierzyć. Nadal pozostaję pełna wiary, w to że zarówno lekarzom ze szpitala publicznego jak i prywatnego przyświeca w wykonywaniu tego jakże pięknego zawodu przysięga Hipokratesa oraz stara, ale wciąż aktualna zasada: primum non nocere – po pierwsze nie szkodzić.